Staś walczy o życie, bo lekarz kazał czekać

Chłopiec przez kilka godzin dusił się w łonie matki. Kiedy się urodził, nie oddychał. Prawdopodobnie nigdy nie będzie widział, mówił i biegał jak jego trzej zdrowi bracia.

To miał być normalny poród. Czwarty w życiu pani Marty Długosz (38 l.) ze Skierniewic. Nic nie wskazywało, że zakończy się komplikacjami. Prawdopodobnie by ich nie było, gdyby nie decyzja lekarza, który kazał czekać. Staś przez kilka godzin dusił się w łonie matki. Teraz walczy o życie w szpitalu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi.

Staś urodził się 1 kwietnia. W nocy pani Marta zaczęła mieć silne bóle, a potem kobiecie odeszły wody. Rodzice zaplanowali, że Staś urodzi się w Żyrardowie, gdzie pani Marta miała prywatną opiekę lekarza. – Wszystkie badania podczas ciąży robiłam na czas. Synek miał być okazem zdrowia – opowiada kobieta. Nie mieli tyle czasu. Pojechali tam, gdzie mieli najbliżej – do szpitala w Skierniewicach. 

– Lekarz przyszedł na trzy minuty. Zlecił umieszczenie żony na sali, podanie żonie kroplówki, kazał obserwować i zniknął. Chociaż od samego początku był zły zapis tętna płodu, czyli KTG – tłumaczy Marcin Długosz (37 l.), mąż pani Marty. 

Kobieta powtarzała wszystkim, że jej syn chce przyjść na świat. Mówiła, że czuje skurcze i ogromny ból. – Gryzłam łóżko z bólu, a oni mówili że to jeszcze nie teraz, że nie mam skurczy porodowych – wspomina kobieta. 

Około godziny siódmej zmieniła się obsada lekarzy. Położna zobaczyła zapis KTG i szybko wezwała pomoc. Zanikło tętno dziecka. – Kilka minut szukali tętna Stasia. Nie znaleźli i wtedy zrzucili żonę z łóżka i za rękę ją zaciągnęli na salę operacyjną na cesarskie cięcie – opowiada pan Marcin. – Przywiązali mi nogi do łóżka. Czułam jak rozrywają mi mięśnie, bo jeszcze nie zdążyłam usnąć – mówi pani Marta.

Po kilku minutach urodził się Staś. Nie krzyczał, nie płakał. Okazało się, że nie oddycha. 
– Urodził się martwy, nie oddychał, serce nie biło. Dostał adrenalinę, potem miał masaż serca. Lekarze powiedzieli nam potem, że to cud, że wrócił – wspomina zrozpaczony ojciec. 

Lekarz prowadzący podjął decyzję o szybkim transporcie maluszka do Centrum Zdrowia Matki Polki. Liczyła się każda sekunda. Lekarze z Łodzi obniżyli temperaturę jego ciała do 33 stopni Celsjusza, żeby mózg miał szansę się zregenerować. 
– Zmiany jakie nastąpiły w płacie potylicznym i czołowym mózgu są nieodwracalne. Staś do końca życia będzie niepełnosprawny – mówi tata malca. Władze szpitala przeprowadziły wewnętrzne dochodzenie. – Ustalenia wskazują na możliwość popełnienia błędu przez lekarza. Podjęliśmy decyzję o powiadomieniu prokuratury i odsunięciu od obowiązków zawodowych lekarza, który był odpowiedzialny za to zdarzenie na czas pełnego ustalenia jego przyczyn i okoliczności – informuje Eugeniusz Furman, dyrektor szpitala w Skierniewicach. 
Ginekolog, Zbigniew J., który był tego dnia na dyżurze, pokajał się przed rodzicami Stasia. – Przyszedł dzień po wszystkim. Przeprosił nas. Powiedział, że coś go zaćmiło, że nie wie, dlaczego nie zrobił wcześniej cesarki i sobie poszedł – wspomina pan Marcin. W odpowiedzi na pytania zadane przez Fakt Zbigniew J. stwierdził, że na bloku porodowym był trzykrotnie, dawał zlecenia położnym do wykonania szeregu badań dodatkowych, jak również dwukrotnie wykonał telefon na blok porodowy.
– Patrząc retrospektywnie można oczywiście wysnuć wniosek, że cięcie można było wykonać wcześniej, ja natomiast wtedy czekałem na wyniki badań, które zleciłem, gdyż wtedy uznałem, że zapis nie był wskazaniem do natychmiastowej operacji. Zapis nie zmieniał się. Obecnie, podobnie jak wcześniej, uważam, że zapis był niejednoznaczny, co znajduje potwierdzenie nie tylko w mojej opinii, ale również w opinii innych specjalistów ogólnopolskich z którymi konsultowałem opisywany przypadek. Nadto uważam, że nie jest oczywiste, że stan noworodka, w przypadku wykonania wcześniejszego cięcia cesarskiego znacząco różniłby się od stanu, w jakim noworodek urodził się około godz. 7.55 - informuje Fakt doktor Zbigniew J.
Ginekolog przyznaje, że opuścił oddział, ale twierdzi, że na 20 minut, między godz. 5.20 a 5.40. – Sporządziłem notatkę służbową, w tym czasie byłem w stałym kontakcie telefonicznym, z możliwością natychmiastowego powrotu – dodaje. Zapewnia też: – W przypadku gdyby została stwierdzona moja wina na pewno nie będę uchylał się od odpowiedzialności i będę chciał zadośćuczynić i pomóc państwu Długoszom. 
J. wciąż przyjmuje pacjentki prywatnie i twierdzi, że ma duże wsparcie z ich strony. Utrzymuje też, że na pewno będzie wspierał rodzinę państwa Długoszów niezależnie od rozstrzygnięcia sprawy.
Samo „przepraszam” nie zwróci zdrowia Stasiowi. Nie ukoi cierpienia i bólu, jaki przeżyli jego rodzice. – W szpitalu widziałam matki, które na rękach miały dzieci. Ja wyszłam ze szpitala sama. W domu patrzyłam na nosidełko, na przygotowane ubranka. To bardzo bolało – opowiada pani Marta. – Całą rodziną czekaliśmy na niego dziewięć miesięcy. Bracia śpiewali mu, kiedy był w brzuszku, wybierali dla niego ubranka. Miał się urodzić zdrowy, a teraz walczy o życie. Chyba się z tym nie pogodzę do końca życia – dodaje kobieta. 
Staś jest podłączony do specjalistycznej aparatury, karmiony przez sondę, a sprzęt medyczny pomaga mu oddychać. – Otwiera oczka, ale nie wiemy czy nas widzi. Jest taki piękny. Bardzo go kochamy i zawsze będziemy kochać – mówią jego rodzice.


Aby pomóc Stasiowi można wpłacić dowolną kwotę na konto Fundacji Faktu o numerze 44 1240 6292 1111 0010 7095 3236 z dopiskiem: dla Stasia. Każda przekazana złotówka pomoże chłopcu w walce o powrót do zdrowia.


Zbiórka Fundacji Faktu

Ruszamy z pomocą - razem dla powodzian

Fakt i Fundacja Faktu ruszają z pomocą dla osób poszkodowanych podczas tragicznej powodzi, która dotknęła południe Polski

Pomoc dla powodzian

Fundacja Faktu. Szybka ścieżka pomocy dla powodzian

Aby zwrócić się o pomoc z Fundacji Faktu wystarczy wysłać e-mail pod adres biuro@fundacjafaktu.pl.

Zbiórka Fundacji Faktu

Marzę, żeby dziewczynki zaczęły chodzić

Samotna mama 6-letnich bliźniaczek dotkniętych rzadką wadą genetyczną codziennie walczy o ich sprawność i lepsze jutro. Potrzebuje naszej pomocy.

Zbiórka Fundacji Faktu

Rodzina w trudnej sytuacji. Niezbędna rehabilitacja to dla nich marzenie.

Synowie i córki Joanny Sapety z Mazańcowić na Śląsku wymagają opieki neurologicznej, logopedycznej, rehabilitacyjnej i diabetologicznej. Jednak rodzina mierzy się z bardzo trudną sytuacją życiową. Pomóżmy im razem z Fundacją Faktu.

Zbiórka Fundacji Faktu

Na tę rodzinę spadła lawina nieszczęść

Każdy dzień jest wielkim zmaganiem dla Eweliny Gondko i jej rodziny. Aby mogła wyjechać na turnus rehabilitacyjny potrzeba 6 tys. zł. Dla niektórych to mało, ale dla tej rodziny to majątek.

1,5 proc.

1,5 proc. podatku dla Fundacji Faktu. Ratuj z nami chore dzieci. KRS 0000353781

Wpływy z 1,5 proc. dla Fundacji Faktu to konkretna pomoc dla wielu chorych dzieci i ich rodziców, którzy codziennie proszą nas o wsparcie. Nawet niewielkie wpłaty przekładają się na godziny zbawiennej rehabilitacji, sprzęt rehabilitacyjny czy terapię logopedyczną.