Bijemy na alarm, bo każda kropla ma znaczenie
Polacy wciąż są przekonani, że mamy za dużo wody. Cały czerwiec lało i automatycznie susza przestała niepokoić Polaków. Teraz boimy się kolejnej powodzi stulecia i emocjonujemy losem powodzian. Od lat strzelamy do bobrów i wydaje nam się, że 1000 jezior mazurskich czyni z Polski Wenecję – pisze w komentarzu Kamil Wyszkowski*.
• Wciąż cechuje nas wojna polsko-polska i zamiast w jedności przeciwdziałać katastrofom, wolimy się jednoczyć gdy one nadchodzą - pisze autor komentarza Kamil Wyszkowski*, Przedstawiciel i Prezes Rady UN Global Compact Network Poland
• Nie jesteśmy samotną, zieloną wyspą, na którą nie ma wpływu świat zewnętrzny. Czy tego chcemy, czy nie wpływ ma i Polskę czekają coraz dotkliwsze susze i powodzie
• Niedobory wody w Polsce i postępujący kryzys wodny powinien być jednym z najważniejszych priorytetów dla rządzących, bo bez wody zagrożony będzie byt Polaków
Poniższy artykuł powstał w ramach akcji #NiechZyjePlaneta, zachęcającej Polaków do zmiany nawyków w codziennym życiu. Podejmij z nami wyzwanie!
Nie wiemy, że w Polsce pogłębia się kryzys wodny i niewiele z nim robimy. Dlaczego? Bo w Polsce nie mamy tradycji budowania ponad podziałami politycznymi programów strategicznych, zabezpieczających kolejne pokolenia przed ryzykiem braku wody i potężnych powodzi. Nie potrafimy w zgodzie przygotować się na kolejne deszcze nawalne, które na pewno nadejdą i będą coraz gwałtowniejsze.
Nas wciąż cechuje wojna polsko-polska i zamiast w jedności przeciwdziałać katastrofom, wolimy się jednoczyć gdy one nadchodzą. To swoisty polski paradoks. Przypomnę tylko plany naprawcze, które zapowiadano po traumie słynnej powodzi z 1997 roku, która spustoszyła południowo-zachodnią część Polski. Niewiele z nich wdrożono w życie. Polecam raporty NIK na ten temat. Wciąż budujemy na terenach zalewowych i wciąż czekamy z budową sieci zbiorników retencyjnych, które mogą uchronić nas przed katastrofą o podobnej lub większej skali.
Woda to zasób strategiczny, o czym zapominamy
Niby wszystko wiadomo. Od lat eksperci zajmujący się zagadnieniem kryzysu wodnego, cytują kolejne analizy ONZ, NASA oraz polskich naukowców i instytucji badawczych z obchodzącym w 2019 roku setną rocznicę powstania Instytutem Meteorologii i Gospodarki Wodnej na czele. Kłopot, że Polacy nie czytają raportów ONZ, statystyki IMGW są nudne, a system edukacyjny w obszarze konsensusu naukowego wokół zjawiska kryzysu klimatycznego wymaga pilnej poprawy.
Efekt to brak elementarnej wiedzy o zagrożeniach wynikających z kurczących się zasobów wodnych. Tymczasem woda to zasób strategiczny i nie ma ważniejszego dla bezpieczeństwa ludności zamieszkującej dany obszar. Nie przez przypadek CIA każdego roku wydaje raport analizujący ryzyka kryzysu wodnego dla poszczególnych regionów i krajów, wskazując, gdzie mogą wystąpić wojny o wodę.
W raportach CIA Polska jest w gronie krajów o pogłębiającym się kryzysie wodnym i nie powinniśmy analiz CIA bagatelizować. Opierają się na analizach dwóch kolejnych amerykańskich agend federalnych NASA i NOAA, a tam są najlepsi fizycy atmosfery, klimatolodzy, matematycy, astrofizycy i meteorolodzy. Wiedzą wszystko o składzie, strukturze i dynamice atmosfery i o konsekwencjach zmian klimatu dla każdego obszaru ziemi. Polska nie jest tutaj wyjątkiem i na nasz kraj kryzys klimatyczny też ma negatywny wpływ i będzie się on pogłębiał. Nie jesteśmy samotną, zieloną wyspą, na którą nie ma wpływu świat zewnętrzny. Czy tego chcemy, czy nie wpływ ma i Polskę czekają coraz dotkliwsze susze i powodzie.
Raporty CIA nie słyną z kasandrycznych wizji. To poważne analizy, kluczowej dla bezpieczeństwa USA agencji federalnej. Warto się im przyglądać, bo w nich Polska widnieje w gronie krajów o poważnym ryzyku pogłębiającego się kryzysu wodnego w perspektywie najbliższych dekad.
Minister mówi: przesada
Skoro jest tak źle, to dlaczego polscy politycy unikają tego tematu? Odpowiedź jest prosta. Podobnie jak polskie społeczeństwo niewiele na ten temat wiedzą. Analogicznie jak nie było powszechnej świadomości istnienia smogu i dopiero w ostatnich latach Polacy odkryli, że niska jakość powietrza jest zabójcza i zaczęli wymagać od polityków podejmowania działań.
Tymczasem pierwsza konwencja ONZ dotycząca niskiej jakości powietrza to 1979 rok. Polska jest jej stroną od 1985 roku, a światowi przywódcy podczas słynnego szczytu najbogatszych państw świata G7 w Tokio w tym samym 1979 roku dowiedzieli się od ONZ o dramatycznych skutkach zanieczyszczenia powietrza dla zdrowia ludzi i innych elementów ekosystemów. Od dekad w ramach ONZ, Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), Europejska Komisja Gospodarcza ONZ (UNECE) czy Program Narodów Zjednoczonych ds. osiedli ludzkich (UN Habitat) publikują każdego roku po kilka raportów przeglądowych na temat smogu, wskazując, że rocznie na świecie z powodu smogu umiera 7 milionów ludzi, a w Polsce nie mniej niż 48 tysięcy. Tymczasem w 2016 roku polski minister zdrowia uważał, że to przesadzony problem, a minister środowiska skazywał, że nie dotyczy on Polski i na naszym terenie co najwyżej występuję okresowo pylenie naturalne z Sahary.
Obecnie wiedza wzrosła i już nikt nie neguje analiz i danych ONZ na ten temat. Liczymy, że podobnie będzie w obszarze kryzysu wodnego i także tutaj dojdzie do odkrycia, że problem istnieje, jest realny i trzeba mu pilnie przeciwdziałać. Podobnie jak w przypadku smogu ONZ alarmuje od dekad. Słynna konwencja wodna (UNECE Water Convention) została przyjęta w 1992 roku. Państwa zobowiązały się do zarządzania zasobami wodnymi w sposób zrównoważony. Polska jest w gronie sygnatariuszy konwencji.
Pytanie, czy Polacy o tym wiedzą i domagają się od polityków respektowania jej zapisów i ochrony polski przed brakami wody? Podobnie jak w przypadku smogu, najpierw muszą sobie fakt kryzysu wodnego uświadomić. Gdy to się stanie, także dla polityków ten temat stanie się priorytetowy i wraz ze wzrostem świadomości i wiedzy rozpoczną się procesy naprawcze, jeśli nie w interesie przyszłych pokoleń, to w interesie ekonomicznym.
Warto przypomnieć, że w kraju ogarniętym kryzysem wodnym biznes wodochłonny nie będzie się lokował. Podobnie jak nie będzie to kraj atrakcyjny dla długiej listy sektorów gospodarki, które opierają swoje inwestycje na dostępie do pewnych i przewidywalnych w długiej perspektywie zasobów wodnych. Gdy ich nie ma, inwestorzy przenoszą swoje pieniądze, a wraz z nimi miejsca pracy do innych krajów. O zasoby wodne trwa międzynarodowa konkurencja i Polska musi być świadoma, że czy tego chce, czy nie chce, w tej konkurencji o zasoby wodne uczestniczy.
Nie pomógł nawet deszczowy czerwiec
Dlaczego bijemy na alarm? Bo dane są alarmujące. Deszczowy czerwiec mógł chwilowo uśpić naszą czujność. Dziś stan Wisły w Warszawie to 192 cm, ale czas przypomnieć, że w marcu temperatura w stolicy była o ponad dwa stopnie wyższa od średniej. Norma w marcu to 2,8 stopnia a mieliśmy ponad 5 stopni Celsiusa. Wisła przy tej samej stołecznej stacji pomiarowej miała zaledwie 77 centymetrów. Opady w centralnej Polsce były śladowe. W stolicy nie padało przez ponad miesiąc. Zagrożenie pożarem występowało w większości polskich lasów i wszystkie 430 nadleśnictwo ogłosiły ryzyka pożarowe. Tylko na Mazowszu płonęły lasy w ponad 20 lokalizacjach i odnotowano ponad 200 pożarów łąk i traw. Podobna sytuacja była w całej Polsce.
Jak pamiętamy, Lasy Państwowe zapowiedziały, że mogą wyczerpać pulę 100 milionów złotych na działania przeciwpożarowe już na przełomie marca i kwietnia. Było tak sucho, że mogła nas spotkać susza o bezprecedensowej skali. Czy deszczowy czerwiec pomógł? Niestety niewiele. Co najwyżej złagodził suszę, która już trwa.
Jeszcze zimą, w sześciu regionach Polski mieliśmy suszę atmosferyczną. Już wtedy było wiadomo, że jest bardzo źle. Na etapie kwietnia IMiGW oraz Wody Polskie przedstawiły uaktualnione dane, wskazując, że w Wielkopolsce, na Dolnym Śląsku i Kujawach sumy opadów za grudzień nie przekroczyły 40-60 proc. normy wieloletniej. W styczniu na południu Polski deficyt opadów sięgnął już 50 proc. normy. W lutym i marcu trochę popadało, ale zrobiło się nagle cieplej i zwiększyło się parowanie.
W efekcie w związku z bardzo niskim opadem w zimie i brakiem śniegu w kwietniu zagrożenie suszą rolniczą objęło 10 województw, a ponad 38 proc. terenów leśnych i rolniczych było w najwyższej, IV klasie zagrożenia suszą. 22 kwietnia poczas Międzynarodowego dnia Ziemi płonął unikalny ekosystem Biebrzańskiego Parku Narodowego, który o tej porze roku nie miał prawa płonąć. Jego zawilgocenie nie powinno na to pozwolić, tyle że z powodu suszy, która trwa od grudnia, wody zabrakło i tereny podmokłe parku wyschły na wiór. Maj nie poprawił sytuacji, dopiero w czerwcu mogliśmy odetchnąć. Opady odsunęły widmo pożarów i niespotykanej od dekad suszy. Kłopot, że czerwcowe deszcze nawalne nie zastąpią kluczowego dla odbudowy zasobów wód głębinowych zimowego śniegu i stopniowych roztopów.
Pokrywa śnieżna jest kluczowa. Powinna utrzymywać się do przełomu lutego i marca, a w górach do przełomu maja i czerwca. Woda z topniejącego powoli śniegu mogłaby powoli zasilać rośliny i utrzymywać odpowiednią wilgotność ziemi, wtedy gdy dla wzrostu przyroda tej wody najbardziej potrzebuje. Opady w czerwcu to przysłowiowa musztarda po obiedzie. Drzewa i inne rośliny zostały osłabione przez ekstremalnie suchą zimę i wiosnę i skutki zobaczymy na jesieni. Woda z zimowych roztopów to podstawa do dynamicznego wzrostu roślin. Zarówno tych na polach jak i tych tworzących puszcze, lasy, mokradła, dzikie łąki i nieużytki. Deszcz, który intensywnie pada w czerwcu, tracimy. Nasączona wodą gleba wody nie przyjmuje i tracimy ją. Spływa rzekami do Bałtyku. A tracimy ją dlatego, że nie mamy systemu gromadzenia wody.
Bezpowrotnie tracimy 94 proc. wody
W Polsce łączna objętość wody zmagazynowanej w zbiornikach retencyjnych stanowi niespełna 6 proc. objętości średniego rocznego odpływu rzek, jest to jedynie połowa średniej wartości europejskiej oraz połowa wartości tego, co uważane jest za konieczne do zapewnienia strategicznego zasobu na wypadek katastrofy. Pisząc mniej naukowo, jeśli przyjmiemy, że nasza wanna w łazience to Polska, a zgromadzona w niej woda to wszystkie polskie rzeki, a odpływ to nasz kochany Bałtyk, to z pełnej wanny do Bałtyku trafi 94 proc. wody słodkiej i ją bezpowrotnie stracimy, bo stanie się słona.
Te 6 proc. wody, która została na dnie wanny to nasze zdolności magazynowania wody słodkiej. Tymczasem Hiszpanie, którzy z kryzysem wodnym walczą od dekad, magazynują 45 proc. wody. Jak to robią? Zbudowali system zbiorników retencyjnych mokrych. Mają dwie funkcje. Magazynują wodę gdy występują ulewne deszcze i chronią przed podtopieniami i powodziami, by w ramach drugiej funkcji stopniowo wypuszczać zgromadzoną wodę i poprzez kanały nawadniające zasilać ogarnięte suszą tereny. Takich zbiorników powinniśmy mieć w Polsce około dwóch tysięcy.
W Polsce mamy od niedawna dwa programu rządowe „Stop Suszy” i Program retencyjny, które przewidują nakłady na tzw. małą retencję. Dobrze, że powstały, teraz musimy je sprawnie wdrożyć, odrzucając partyjne podziały i jałowe spory. Powinny w tym pomóc środki, które w ramach Wspólnoty Europejskiej zostały przedstawione w projekcie budżetu na lata 2021-2027, na działania przeciwdziałające kryzysowi wodnemu w Europie.
Niedobory wody w Polsce i postępujący kryzys wodny powinien być jednym z najważniejszych priorytetów dla rządzących, bo bez wody zagrożony będzie byt zamieszkujących terytorium Polski ludzi, a przy jej cyklicznych niedoborach zagrożone będą polskie lasy i polskie rolnictwo. Coraz częstsze będą susze i pożary lasów, a kornik drukarz dobierze się do wszystkich drzew o płytkim systemie korzeniowym, bo zwyczajnie zaczną usychać. Model wzrostu temperatur dla Polski do 2100 roku opracowany przez NASA jest pesymistyczny. Temperatury w Polsce będą rosnąć, a wody będzie coraz mniej. Postępować będzie stepowienie województwa łódzkiego. Zwiększać się będzie liczba miejscowości zagrożonych okresowymi brakami wody z 60 do ponad 200. To nie scenariusz opowieści science fiction. Wystarczy odwiedzić pojezierze gnieźnieńskie, gdzie jeziora utraciły 30 proc. wody, a linia brzegowa cofnęła się o kilka, a w niektórych miejscach o kilkadziesiąt metrów.
Kluczowe są nawyki
Co możemy zrobić? Każdy może popracować nad swoim prywatnym lenistwem intelektualnym, i zamiast oglądać kolejny serial na Netflixie, czy zdjęcia na Instagramie, przeczytać kilka kolejnych tekstów o ryzykach klimatycznych nadciągających nad Polskę i szerzyć edukację w gronie swoich najbliższych, przyjaciół i znajomych. Gwarantuję, że przytłaczająca większość z nich o kryzysie wodnym nadciągającym nad Polskę nie ma pojęcia. Edukując siebie i innych zrobicie dla przyrody nieporównanie więcej niż danie lajka pod moim tekstem.
Proszę Was, przyjrzyjcie się także swoim nawykom. Niewielu z nas uświadamia sobie, że jedna kąpiel to 120 litrów wody, jeden szybki prysznic to zaledwie 40 litrów. Nie musicie też słuchać kojącego szumu wody z kranu, myjąc zęby. Możecie oczywiście uspokoić swoje sumienie, myśląc, że wasze działania nie ma znaczenia. Otóż ma. Kiedyś matkę Teresę z Kalkuty zapytano, po co pomaga bezdomnym. Przecież to kropla w morzu potrzeb. Odpowiedziała: pomagam, bo bez tej kropli oceanowi czegoś by brakowało. Każda powierzona Wam kropla wody ma znaczenie. Macie nad nią całkowitą władzę. Możecie ją zmarnotrawić lub zachować. Wybór należy do Ciebie.
*Kamil Wyszkowski – z ONZ związany od 2002 roku. Przez 12 lat pracownik Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP), największej agendy ONZ zajmującej się zrównoważonym rozwojem. W latach 2009–2014 dyrektor biura UNDP w Polsce. Od 2004 do dziś Przedstawiciel i Prezes Rady polskiej sieci firm, miast, uczelni wyższych oraz organizacji pozarządowych współtworzących w ramach Systemu ONZ United Nations Global Compact – Inicjatywę Sekretarza Generalnego ONZ na rzecz współpracy z biznesem. Prywatnie optymista, mól książkowy i uważny obserwator. Zawodowo prawnik i apolityczny ekspert patrzący na zmieniający się świat na chłodno i z dystansu.
Podejmij z nami wyzwanie w ramach akcji #NiechZyjePlaneta. Na początek skróć codzienny prysznic do pięciu minut.